Wyobraźmy sobie autora książek, który w ostatnich latach życia napisał testament. Zgodnie z jego wolą, prawa autorskie przejęła żona. Po śmierci męża, dbała o te prawa i o jego dorobek. Zawierała umowy z wydawcami, zarabiała na tym i jednocześnie rozsławiała twórczość ukochanego.
Mieli troje dzieci. Nikomu nie zapisała w spadku autorskich praw majątkowych męża, bo wkrótce miały wygasnąć. Czas upływał i tak się stało. Dzieci dorosły i założyły własne rodziny. W tych rodzinach także urodziło się po kilkoro dzieci. I wkrótce najstarsze z nich dorosły i założyły kolejne rodziny. Zaś ich babcia - czyli żona autora - zmarła. Taka jest kolej rzeczy.
Wtem ustawodawca przywrócił ochronę autorskich praw majątkowych trwającą do 50 lat po śmierci autora. A niedługo potem przedłużył do 70 lat.
Taką sytuację zastały dzieci, wnuki i prawnuki autora. Część rodziny nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, że ich dziadek lub pradziadek coś publikował. Większość w ogóle nie wiedziała na czym polegają prawa autorskie, a tym bardziej, że są spadkobiercami. Z trojga dzieci autora, jedno już zmarło, drugie było zbyt schorowane by interesować się prawami autorskimi, a trzecie wyemigrowało.
Z kolei wśród wnuków autora, nie wszyscy kuzyni utrzymywali ze sobą częsty kontakt. Jeden z nich coś pamiętał, że babcia opowiadała o spadku dziadka i jego twórczości, ale nie znajdował czasu i dość motywacji by bliżej się tym zainteresować. Czasem, przy składaniu życzeń na święta, pytał która to kuzynka teraz ma tekst testamentu, bo wydaje mu się, że to jedna z ciotek kiedyś go zabrała z mieszkania babci. Różni krewni przedstawiali różne wersje wydarzeń na ten temat.
Dopiero jeden z prawnuków, gdy dorósł, zainteresował się historią o pradziadku. Postanowił kolekcjonować wszystko, co dotyczyło jego przodka, a szczególnie chciał poznać całą jego twórczość. Z albumów rodzinnych zebrał wszelkie fotografie z pradziadkiem. Przejrzał książki na półkach i znalazł dwie jego autorstwa. Zajrzał do katalogów bibliotecznych w Internecie i spisał wszelkie tytuły artykułów i książek opatrzonych nazwiskiem pradziadka. Co mógł, to kupił w antykwariatach i na aukcjach internetowych.
Niektóre tytuły były jednak niedostępne w sprzedaży. Toteż ów prawnuk udał się do biblioteki. Zapytał o nazwisko pradziadka.
– A czy sprawdzał pan w NUKAT?
– Nie.
– To proszę spojrzeć – powiedziała bibliotekarka odwracając monitor o 90 stopni, aby młodzieniec mógł zobaczyć ekran – Wprowadzam nazwisko, naciskam enter i... proszę. Jedenaście wyników.
Uniósł brwi ze zdziwienia i zaraz skoncentrował się na liście odczytując w myślach każdy tytuł po kolei.
– To znam, to znam, to też, to też... O! Tego nie znam! I tego też nie! O, i tego też!
– Widzi pan, warto sprawdzać NUKAT – powiedziała bibliotekarka i kliknęła na pierwszy tytuł, którego młodzieniec nie znał – Ta książka jest w dwóch miastach. W naszym też. W innej bibliotece. Tam może ją pan wypożyczyć. O tu. Widzi pan?
– Fantastycznie!
Młodzieniec wpatrywał się w tytuł nieznanej książki pradziadka i nie mógł się doczekać, kiedy ją zobaczy.
– A te następne tytuły? Ich też nie znam. Czy też tam są?
– Sprawdźmy.
Bibliotekarka kliknęła, aby wrócić do poprzedniego widoku ekranu i wybrała następny tytuł.
– Niestety, ta książka jest tylko w Legisławiu. Tak. Mają tam tylko jeden egzemplarz.
– Ojej!
– Tak. I, z tego co widzę... – mówiła bibliotekarka kilkukrotnie klikając myszą – Z tego co widzę, to te pięć książek jest tylko w Legisławiu. Ta jedna jest u nas, w sąsiedniej bibliotece. No i w Legisławiu też jest. Widzę, że wszystkie te książki są w Legisławiu.
– Pradziadek tam mieszkał przez pewien czas. To bardzo daleko.
Młodzieniec zamyślił się.
– Może pan skorzystać z wypożyczenia międzybibliotecznego. Czy złożyć zamówienie?
– O tak! Poproszę!
– Wszystkie te pięć tytułów?
– Tak, zdecydowanie.
– Dobrze. Założę panu konto użytkownika i na e-mail dostanie pan powiadomienie, kiedy książki dotrą do nas.
– Bardzo dziękuję.
– Tymczasem, tę jedną może pan wypożyczyć w sąsiedniej bibliotece.
Młodzieniec podziękował i udał się do tej drugiej biblioteki. Poprosił o książkę.
– Ta książka została zdigitalizowana. Dam panu numerek na miejsce z monitorem. Tam będzie pan mógł skorzystać z naszej biblioteki cyfrowej – wyjaśniła bibliotekarka.
– Dziękuję – młodzieniec zamyślił się chwilę – Książka jest zeskanowana? Nie znalazłem jej w Internecie.
– Nie musi być w Internecie. Jest dostępna w naszej bibliotece cyfrowej.
– Ale w państwa bibliotece cyfrowej też jej nie znalazłem. Dlaczego?
– Jest w naszej bibliotece cyfrowej, ale dostępna tylko tu, na miejscu w czytelni. W Internecie jej nie udostępniamy. Nie zezwala na to prawo autorskie.
– Ale dlaczego?
– Bo nie minęło jeszcze 70 lat od śmierci autora. Dopiero za 20 lat będziemy mogli ją udostępnić w Internecie.
– No dobrze. Dziękuję.
Młodzieniec dostał numerek i usiadł we wskazanym miejscu. Uruchomił monitor, wprowadził tytuł i zaczął przeglądać skany książki autorstwa swojego pradziadka. Liczyła ponad 200 stron. Po pewnym czasie wrócił do stanowiska pani bibliotekarki. Sięgnął do kieszeni po pendrive.
– Mam prośbę. Czy mogłaby mi pani skopiować te skany na mój pendrive?
– Niestety nie.
– Dlaczego?
– To książka objęta ochroną praw autorskich. Nie możemy rozpowszechniać takich rzeczy.
– A może mogliby państwo wydrukować mi te skany?
– Niestety, tego również nie możemy.
Młodzieniec schował pendrive i zamyślił się przez chwilę.
– Ale autor to mój pradziadek. Bardzo mi zależy, żeby mieć jego książkę. Nie znalazłem jej nigdzie w sprzedaży. To jedyny egzemplarz w naszym mieście. Co mogę zrobić, żeby dostać kopię? Zapłacę za to.
– Może pan wykonać ksero.
– Ksero? To jak to? Dlaczego ksero można wykonać, a wydruku ze skanów już nie?
– Takie mamy przepisy. Tak ustalili prawnicy.
– No dobrze. To poproszę ksero.
Bibliotekarka klikała i wpatrywała się w monitor.
– Przykro mi, ale ksera jednak też nie uda się zrobić. Nie dziś. Akurat ta książka znajduje się w tej części magazynu, gdzie trwa remont i nie wypożyczamy stamtąd żadnych książek do odwołania.
– Ojej!
– Remont ma trwać do końca kwartału.
– To długo. Czy nie mógłbym jednak dostać skanów albo wydruku? Przecież zrobienie wydruku, to prawie jak zrobienie ksero.
– Przykro mi, ale nie mogę pomóc. Może pan wykonać zdjęcia monitorowi z wyświetlonymi skanami. Niektórzy czytelnicy tak robią.
Nie widząc innej możliwości, młodzieniec wrócił na stanowisko z monitorem i postąpił według rady bibliotekarki. Robił zdjęcia smartfonem. Po kilkudziesięciu zdjęciach rozbolała go ręka od trzymania aparatu. Zrobił sobie przerwę i przeglądał fotografie na smartfonie. Nie były zbyt czytelne. Druk był drobny i należało powiększać skany na monitorze, aby dało się je łatwo przeczytać na zdjęciach na smartfonie. Niektóre zaś były niewyraźne od niekontrolowanych drgnięć ręki. Trzeba było więc tę pracę powtórzyć. Młodzieniec zabrał się za nią. Po upływie pół godziny naszły go jednak wątpliwości i stwierdził, że to nie ma sensu. Zastanowił się co powinien zrobić. Wrócił do stanowiska bibliotekarki.
– Proszę pani. Jestem prawnukiem autora. Czy z tego tytułu, nie mógłbym jednak dostać tych skanów na pendrive?
Bibliotekarka uniosła wysoko brwi.
– Proszę chwilę zaczekać.
Sięgnęła po słuchawkę i rozmawiała przez krótki czas. Niedługo potem, w czytelni pojawił się niski i do przesady krępy mężczyzna w okularach z grubymi oprawkami. Przywitał się z młodzieńcem, przedstawił jako ekspert do spraw praw autorskich, wręczył mu plik zadrukowanego papieru i powiedział:
– Proszę się z tym zapoznać. To umowa o udzielenie licencji niewyłącznej dla naszej biblioteki. Jeśli pan podpisze, to otrzyma pan skany, a nawet opublikujemy całą książkę w Internecie. Proszę spokojnie przeczytać.
Młodzieniec wrócił na swoje miejsce w czytelni i zaczął czytać umowę. Niewiele z tego rozumiał. Niektóre fragmenty czytał kilkukrotnie. Dużo to nie pomogło. Jednak klarował mu się pogląd na to, o co tutaj chodzi. Jego wzrok padł na zdanie, które wydało mu się najważniejsze:
Licencjodawca oświadcza, że dysponuje pełnią autorskich praw majątkowych do utworu będącego przedmiotem umowy.
Potem wzrok młodzieńca padł na drugie zdanie, które także wydało mu się ważne:
Licencjodawca oświadcza też, że korzystanie z utworu przez Licencjobiorcę, na mocy niniejszej umowy, nie będzie naruszać praw osób trzecich.
– Czy ja dysponuję pełnią autorskich praw majątkowych do utworów mojego pradziadka? – zastanawiał się młodzieniec – Nic mi o tym nie wiadomo. Prababcia dostała te prawa od pradziadka. Ale co było potem? Czy dziś je ma któraś z cioć albo któryś z wujków? Może wszyscy je mamy?
Zadawał sobie wiele pytań. Jednak nie znajdował na nie odpowiedzi.
– Czy powinienem to podpisać? Czy mam moralne prawo do praw autorskich pradziadka? Czy powinienem o tym samowolnie zadecydować?
W końcu postanowił.
– Nie. Nie mogę tego podpisać. Stałbym się uzurpatorem. Rodzina mogłaby mieć żal do mnie, gdybym to zrobił bez uzgodnienia z nią.
Udał się zatem do stanowiska bibliotekarki, oddał umowę, wyjaśnił, że nie może jej podpisać, podziękował i wyszedł.
– Ale z drugiej strony... – zastanawiał się dalej – W jaki sposób skontaktuję się z całą rodziną? Niektórych kuzynów w ogóle nie znam. Może wystarczy, że porozmawiam z babcią, z jej bratem z zagranicy i z potomkami zmarłego brata babci? To naprawdę duże wyzwanie uzgodnić to ze wszystkimi! Może jednak niepotrzebnie się waham? Może należało podpisać tę umowę? Hm. Zacznę od czegoś innego. Najpierw chcę zobaczyć te książki, abym mógł coś o nich bliżej powiedzieć. Jeśli nie w bibliotece, to może ogłoszenia napiszę i skopiuje mi je ktoś, kto je ma w prywatnych zbiorach?
Tak też zrobił. Jednak tygodnie mijały i nie było żadnego odzewu.
W międzyczasie dostał wiadomość z biblioteki. Pani bibliotekarka wyjaśniła w e-mailu, że biblioteka w Legisławiu nie zgadza się na wypożyczenie międzybiblioteczne, bo posiada tylko po jednym egzemplarzu każdego z tych pięciu wskazanych tytułów. By uniknąć ryzyka zniszczenia lub utraty podczas transportu, biblioteka zaprasza do skorzystania z książek w czytelni.
– Legisław. To daleko. Kiedyś pojechałem tam na wycieczkę i pamiętam, że podróż trwała pięć godzin – zastanawiał się młodzieniec – Nic innego mi nie zostało. Pojadę tam. Przejrzę te książki, zorientuję się o czym są, zrobię trochę zdjęć. Tak. Taki mam plan.
Młodzieniec sprawdził kolejowy rozkład jazdy. Okazało się, że jednak podróż pociągiem do Legisławia trwa dwie godziny, a nie pięć, jak zapamiętał. Może w międzyczasie wybudowano szybsze połączenie? Mniejsza o to. Młodzieniec umówił się na wizytę w bibliotece, złożył w pracy wniosek urlopowy, kupił bilety i udał się w podróż. Faktycznie, trwała tylko dwie godziny. Prosto z dworca udał się do biblioteki i wypożyczył pięć książek autorstwa pradziadka.
Sięgnął po pierwszą książkę i zaczął czytać. Czytał, kartkował, przeglądał. Niektórym rozdziałom robił zdjęcia. Sięgnął po drugą książkę. Ta go bardziej zainteresowała. Czytał ją długo. Przeczytał prawie całą. Spojrzał na zegarek. Nie mógł sobie pozwolić na swobodną lekturę, bo spóźniłby się na pociąg powrotny. Sięgnął po trzecią książkę. Potem po czwartą.
Czas płynął, a wraz z nim, młodzieńcowi coraz bardziej doskwierało zmęczenie. Nadal czytał, lecz chwilami miał już wątpliwości, czy obrazy w jego wyobraźni pojawiały się pod wpływem przeczytanych treści, czy pod wpływem snów z niekontrolowanej drzemki.
W pewnym momencie bibliotekarka podeszła do stanowiska młodzieńca i powiedziała:
– Pani dyrektor zaprasza pana do siebie. Zaprowadzę pana.
Młodzieniec zdziwił się, lecz zaraz posłusznie wstał i poszedł za bibliotekarką. Doprowadziła go do schodów wspinających się spiralnie wysoko w górę.
– Proszę iść po tych schodach. Na samej górze zobaczy pan drzwi. Proszę nacisnąć sygnał dzwonka, a pani dyrektor wkrótce się zjawi.
Młodzieniec tak właśnie postąpił. Schody prowadziły bardzo wysoko. Minął wiele pięter. Czuł jakby wspinał się na szczyt zamkowej wieży. I to prawda, bo biblioteka mieściła się w starym zamku. W końcu znalazł się na samej górze, w przedsionku do gabinetu za wielkimi, metalowymi, automatycznie uruchamianymi drzwiami. Były z współczesnej epoki, zupełnie innej i bardziej odległej niż otaczające je mury. Obok wejścia znajdował się przycisk z sygnałem dzwonka. Młodzieniec nacisnął go. Nie było słychać żadnego dźwięku. Czekał dłuższą chwilę.
Wtem drzwi otworzyły się automatycznie. Na wysokich obcasach, stała w nich wysoka kobieta o długich blond włosach, w niebieskiej marynarce z srebrnymi guzikami i spódnicy w stylu business casual. Patrzyła młodzieńcowi prosto w oczy. Uśmiechała się, lecz bardziej uśmiechały się jej oczy niż usta, które zdawały się ten uśmiech powściągać. Wyciągnęła do niego dłoń i powiedziała:
– Cieszę się, że przyjechałeś do nas. Proszę, przyjmij to.
Włożyła mu coś do ręki. Młodzieniec rozwarł dłoń i zobaczył dwie drobne miedziane jednogroszówki. Spojrzał na kobietę.
– Przydadzą ci się – powiedziała – Dziękuję, że przyszedłeś. Wszystko będzie dobrze.
Cofnęła się, a gdy drzwi się zamykały, wciąż patrzyła mu w oczy. Chciał wyjaśnień, chciał zadać pytania, ale nie potrafił żadnego wyartykułować. Drzwi się zamknęły i znowu został sam. Włożył monety do kieszeni i wrócił po schodach do czytelni.
Sięgnął po piątą książkę. Wtem smartfon zaczął wibrować. To sygnał, że czas udać się na dworzec, aby zdążyć na pociąg do domu. Oddał więc książki i wyruszył w drogę powrotną.
To już późne popołudnie, więc było nieco ciemniej niż gdy jechał do Legisławia. Młodzieniec zajął miejsce w przedziale przy oknie i wyglądał przez nie. Podróż miała trwać dwie godziny. Jednak kilka razy pociąg zatrzymał się na krótkie postoje, nie wiadomo dlaczego. Po jednym z nich, głos z gośnika poinformował o półgodzinnym wydłużeniu podróży. Przeprosił za opóźnienie i poinformował, że ono może jeszcze ulec zmianie.
Pociąg jechał dość szybko. Wydawało się, że przy takim tempie, wkrótce będzie u celu. Wtem zatrzymał się w polu. Niespodziewany postój przedłużał się. Pasażerowie zaczęli się niepokoić. Jeden z nich wyszedł z przedziału. Po dłuższej chwili wrócił i powiedział, że pod pociąg rzucił się samobójca. Postój musi trwać aż do przyjazdu prokuratora i do uzyskania zezwolenia na dalszą podróż. Może to potrwać ze dwie godziny, albo i dłużej. W ten sposób, przewidywany czas podróży przedłużył się aż do pięciu godzin. Młodzieniec postanowił zdrzemnąć się.
***
Było ciemno i cicho. Młodzieniec znajdował się w niedużym pomieszczeniu. Wydało mu się celą więzienną. Jak się tu znalazł? Pomyślał, że śni. To było jak świadomy sen. Dawno czegoś podobnego nie doświadczył. Pewnie zaraz się obudzi. Lecz nie obudził się. Zaczynało go to martwić.
– Bądź spokojny. Obudzisz się – powiedział ktoś z ciemnego kąta – Chodzi tylko o to, abyś mnie wysłuchał.
– Kim jesteś? – zapytał młodzieniec.
Sylwetka zaczęła wyłaniać się z ciemności.
– Czy jesteś upiorem?
– Duszą czyśćcową – wyjaśniła sylwetka.
– Straszysz mnie? Dlaczego mnie straszysz?
– O, wierz mi. Zupełnie nie chcę cię straszyć. Wręcz przeciwnie. Chcę cię uspokoić, choć jestem delegatem wielu dusz, które mają wielką ochotę straszyć.
– Nie rozumiem. Nie chcę tu być. Nie chcę z tobą rozmawiać. Boję się ciebie. Chcę się obudzić!
– Świetnie cię rozumiem. Pewnie zareagowałbym podobnie. Zapewniam, że się obudzisz.
– Czego ode mnie chcesz?
– Chcę abyś mnie wysłuchał. Lecz nie rozmawiamy tylko dlatego, że ja tego chcę. Ty masz bardzo silne pragnienia, które doprowadziły cię tu, a ja ci pomogę.
– Jakie pragnienia?
– Chodzi o twojego pradziadka. Szczerze interesuje cię jego życie, czyż nie?
– Tak, to prawda.
– Otóż to. Mam dla ciebie wiadomość od niego.
– Od pradziadka? Dla mnie?
– Tak. Od niego i od wielu, wielu innych dusz, które cierpią podobnie.
– Mój pradziadek cierpi?
– O tak, niestety tak. Cierpi. Lecz ty możesz mu pomóc. A ja wyjaśnię ci jak. Uspokój się proszę i usiądź wygodnie. Przynajmniej, na tyle wygodnie, na ile da się tu usiąść.
Młodzieniec usłuchał i usiadł na pryczy. Dopiero teraz zobaczył na ścianie napis przykryty cieniem krat małego okna pod sufitem, spomiędzy których dostawało się księżycowe światło. Napis był po francusku.
La jouissance et l'exercice de ces droits ne sont subordonnés à aucune formalité
– Co to takiego?
– Jedna z istotnych przyczyn naszego nieszczęścia. Sprawdź sobie w Internecie, gdy wrócisz do domu.
– Czy ty jesteś samobójcą, który rzucił się pod pociąg, którym wracam do domu?
– Nie. To ktoś zupełnie inny. Nie wiem kim jest. Jest tu zbyt krótko, abym mógł go poznać. Zresztą, nie wiem czy bym go poznał. Nie znam nawet zbyt dobrze wszystkich tych, których reprezentuję, bo jest ich zbyt wielu.
– A kogo reprezentujesz?
– Między innymi twojego pradziadka. Reprezentuję wszystkich twórców, którzy tworzyli, aby ich dzieła poznawano. Wszystkich pisarzy, którzy pisali, aby ich czytano. Wszystkich muzyków, którzy grali, aby ich słuchano. Wszystkich artystów, którzy występowali, aby ich oglądano. I tak dalej.
– Och!
– Zwróciłeś na siebie uwagę w naszym środowisku. Wielu twórców zazdrości twojemu pradziadkowi, że ma takiego prawnuka. Zebrałeś większość jego książek. Brawo! To nie jest całość, ale i tak zrobiłeś więcej niż inni jego potomkowie. I więcej niż niejeden potomek innego zapomnianego autora.
– Jestem zdumiony tym, co słyszę.
Młodzieniec wziął głęboki wdech, odczekał chwilę i zrobił wydech.
– Jesteś w szoku. Rozumiem to. Jeśli chcesz, to pomilczymy trochę i poczekamy, abyś oswoił się z tą sytuacją.
– Mów dalej proszę. Mówiłeś, że masz wiadomość od pradziadka.
– Mam. I nie tylko od niego. Od prababci również. A także od jej wnuka, twojego wujka. Pamiętasz wujka, który pytał czasami twoją mamę o testament pradziadka? O niego chodzi.
– Ich też reprezentujesz?
– Tak. I wiele innych osób, które przeżywają podobny ból. Dopiero tu dowiedziały się o twórczości swoich bliskich, której nie dane im było poznać za życia. To właśnie ich boli.
– Co więc chcą mi przekazać?
– Że idziesz właściwą drogą. Słuchasz głosu serca i słuchaj go nadal. To najważniejsze. Oni są z tobą i wspierają twoje dążenia.
– Och!
– Tak. Możesz być tego pewien.
– Dlaczego sami nie powiedzą mi o tym? Dlaczego rozmawiam z tobą?
– Chcieliby. I wielu innych by chciało przemówić do swych potomków. Ale jest ich zbyt wielu, są zbyt różni, czują zbyt dużo bólu i często nie potrafiliby objawić swojego przekazu dostatczenie delikatnie. Zapanowałby chaos. Toteż wyłoniliśmy grupę delegatów do kontaktowania się ze światem żywych. Ja jestem jednym z takich delegatów. Mamy dość dystansu do twórczości naszych mocodawców, by nie popadać w obłęd i nie straszyć żywych, gdy postępują wbrew naszym zamierzeniom.
– Co można zrobić, aby pomóc tym wszystkim duszom?
– Możesz pomóc pradziadkowi. Podpisz umowę. Udziel licencji. Niech opublikują całą jego twórczość.
– Ja? Ależ...
– Znam twoje wątpliwości. Masz!
Sylwetka wcisnęła w dłoń młodzieńca odręcznie napisane pismo.
– To jest upoważnienie dla ciebie. Są tam podpisy pradziadka, prababci i wujka. Nie zawiedź ich.
Młodzieniec milczał. Nie wiedział co powiedzieć i co o tym wszystkim myśleć. Milczał i słuchał.
– Świat żywych pogwałcił marzenia zmarłych. Przerwał ciągłość moralnej odpowiedzialności za spuścizny przodków. Ale ja tę odpowiedzialność przywracam! Spoczywa teraz na tobie! Nie każdy jest jak Tuwim, Gałczyński czy Makuszyński... Nawet nie wyobrażasz sobie jak wiele osób cierpi i jak są różni. Mężczyźni i kobiety. Bezdzietni i wielodzietni. Biedni i bogaci. Chorzy i zdrowi. Dorośli i dzieci. Pechowcy i szczęściarze. Pisarze, malarze... nie tylko artyści, ale i naukowcy, a nawet... komuniści. Tak! Komuniści, którzy radykalnie skrócili czas ochrony autorskich praw majątkowych, teraz cierpią na skutek jego wydłużenia.
– Nie rozumiem o czym mówisz.
– Mniejsza o to. Zrób proszę to, co ty możesz zrobić dla swoich przodków. Dałem ci odpowiedź na twoje wątpliwości. Masz upoważnienie ze świata zmarłych. Możesz działać.
– Mam stać się uzurpatorem?
– Nie. Wyswobodzicielem twórczości swojego przodka. Jest obecnie kilkaset osób na świecie, które potrzebują jej. Pewnie nie dowiesz się o nich za życia. Ale gdy uwolnisz twórczość pradziadka, to one skorzystają. A jeśli nie, to w świecie zmarłych dowiedzą się o niej i staną się kolejnymi cierpiącymi w naszym gronie.
– A jeśli ktoś z rodziny się sprzeciwi? Jeśli nazwą mnie uzurpatorem?
– Biada im!
***
Pociąg zatrzymał się. Młodzieniec otworzył oczy, wyjrzał przez okno i przekonał się, że dojechał do celu. Zerknął na zegarek. Podróż trwała siedem godzin.
Nazajutrz udał się do biblioteki i poprosił o umowę. Po telefonie bibliotekarki, znowu pojawił się mężczyzna w okularach z grubymi oprawkami.
– Cieszę się, że pan się zdecydował, ale niestety nie mam dla pana dobrych wiadomości. Dział Zarządzania Repozytorium Cyfrowym przyjrzał się książce pańskiego pradziadka, stwierdził, że nie wpisuje się ona w profil publikacji udostępnianych przez naszą bibliotekę cyfrową i nie wyraził akceptacji na podpisanie licencji. Proszę spróbować gdzie indziej.
– Ale inne biblioteki cyfrowe nie mają tej książki. Według NUKAT, tylko państwo i biblioteka w Legisławiu posiadają po jednym egzemplarzu. W Legisławiu nie ma biblioteki cyfrowej. To co mogę zrobić?
Okularnik rozłożył ręce.
– Proszę przyjąć moje przeprosiny, że zrobiłem panu nadzieje na przyjęcie licencji bez wcześniejszego uzgodnienia z Działem Zarządzania Repozytorium Cyfrowym. Nie spodziewałem się, że odmówią.
– To proszę chociaż nagrać mi skany na pendrive!
– Niestety, prawa autorskie nie zezwalają nam na to.
– To udzielę państwu licencji.
– Jak mówiłem, Dział Zarządzania Repozytorium Cyfrowym nie wyraził akceptacji na podpisane licencji.
Młodzieniec zacisnął pięści ze złości.
– Przecież wszystko miało być dobrze – pomyślał i sięgnął do kieszeni. Znalazł tylko pendrive. Po dwóch monetach nie było ani śladu.
Komentarze
Prześlij komentarz