W ustawie o narodowym zasobie archiwalnym i archiwach jest osobny rozdział poświęcony obowiązkom archiwów niepaństwowych [1]. Ujmując rzecz w uproszczeniu, zadaniem takich archiwów - w tym: archiwów kościelnych - jest:
- służyć potrzebom obywateli, nauce, kulturze i gospodarce narodowej,
- przechowywać materiały archiwalne,
- ewidencjonować je,
- chronić je,
- określić zasady ich udostępniania.
Oznacza to, że np. jeśli w danym archiwum kościelnym nie ma żadnego inwentarza, a umówienie się na wizytę jest zależne od humoru księdza kustosza, to znaczy, że przepisy ustawy nie są w tym archiwum przestrzegane.
Aby takich sytuacji uniknąć, konieczny jest nadzór. Czy on istnieje? W myśl ww. ustawy, do nadzoru archiwów niepaństwowych zobowiązani są Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN) oraz Naczelny Dyrektor Archiwów Państwowych (NDAP). Zwracałem się w tej sprawie i do MKiDN, i do NDAP. Niestety, obaj uchylają się od tego nadzoru. Tłumaczą się tym, że ustawodawca nie dał im uprawnień do sprawowania kontroli.
O tym, że nadzór nad archiwami niepaństwowymi w praktyce nie istnieje i jest fikcją, jest mowa w literaturze [2]. Opisałem kiedyś ten temat na forum Genealodzy.pl (LINK).
Taki stan rzeczy ma swoje przykre konsekwencje.
Kradzieże zbiorów kościelnych
W 2016 roku byłem w Ćmielowie i korzystałem z parafialnych materiałów archiwalnych. Opisałem tę wizytę w artykule [6]. Archiwa były nieuporządkowane i bez inwentarza (a przynajmniej, nie udostępniono mi takiego).
Panowie dr Tomasz Makowski i Patryk Sapała z Biblioteki Narodowej opracowali publikację pt. "Rękopisy w zbiorach kościelnych" (Warszawa 2014). Znajdują się tam opisy zbiorów z ok. 260 instytucji. W części o Archiwum i Bibliotece Krakowskiej Kapituły Katedralnej napisano [8]:
W ciągu wieków zbiór był wielokrotnie pomnażany, ale także ponosił duże straty (wypożyczenia, kradzieże), na co wskazuje konfrontacja stanu obecnego z dawnymi inwentarzami.
W czym tkwi problem?
Stworzona lista pozwoliła na rozesłanie w pierwszym etapie 730 ankiet do odnotowanych instytucji. Do 1 maja 2002 roku otrzymano 258 odpowiedzi. Warto zaznaczyć, że odsyłane materiały rzadko stanowiły w pełni zadowalające źródło informacji. Zazwyczaj wymagały korekt, rozszerzenia lub doprecyzowania na podstawie dalszej wymiany korespondencji, a także literatury przedmiotu, nierzadko lakonicznej i posiadającej wiele braków.
Sam fakt, co do tego, że na 730 ankiet odpowiedziano tylko na 258 (to 35,34%), obrazuje jak wiele instytucji kościelnych ma dystans do informowania o swoich zbiorach, a więc pewnie i do ich udostępninia. Podejrzewam przy tym, że instytucji kościelnych posiadających materiały archiwalne może być w Polsce znacznie więcej niż 730.
Dalej, autorzy napisali o przeszkodach napotkanych w czasie współpracy z instytucjami kościelnymi. M.in.: umniejszały znaczenie posiadanych zbiorów, brakowało im przygotowania archiwistycznego, bibliotecznego lub historycznego, inaczej rozumiały pojęcie rękopis. Autorzy zauważyli też następujący problem [10].
Innym powodem odmowy udziału w przedsięwzięciu było pojawiajace się niekiedy przekonanie, że ujawnienie przechowywanych materiałów i wzmożone nimi zainteresowanie prowadzi do ich utraty. Wprawdzie może to być odległe echo, uzasadnionej kilkuwiekowymi przykrymi doświadczeniami, obawy przed przejściem własności na rzecz państwa, ale większe znaczenie ma strach przed kradzieżami, na które narażone są zwłaszcza położone na prowincji i słabo zabezpieczone zbiory. Należy jednak wyraźnie zaznaczyć, że upublicznianie informacji o posiadanych cymeliach stanowi jedną z metod ich ochrony. W przypadku kradzieży pozwala na skuteczniejsze poszukiwania obiektów. Zbędne wydaje się tu wyjaśnianie i uzasadnianie, jak wielkie pożytki płyną z tego rodzaju prac w sytuacji większych rozproszeń i zniszczeń zbiorów spowodowanych na przykład przez wojny.
No właśnie. Informowanie jest metodą ochrony, ale - tak jak napisali autorzy - przydaje się dopiero, gdy zbiory zaginą. Natomiast, czy rozsądnie jest wskazać gdzie znajduje się cenny skarb, który jest niedostatecznie strzeżony?
Dopóki skarbu w Ereborze strzegł Smaug, to był spokój. Gdy Smauga zabrakło, to wywiązała się Bitwa Pięciu Armii (kto zna Hobbita J.R.R. Tolkiena, ten wie o co chodzi).
Jeśli nie można zastosować profesjonalnych metod i procedur bezpieczeństwa - bo np. biskup nie przeznacza na to budżetu - to skazanie zbiorów na zapomnienie wydaje się najlepszym sposobem ich ochrony. Tylko czy o to tutaj chodzi? Zdecydowanie nie.
Z jednej strony, jestem w stanie zrozumieć tę obawę, o której napisali autorzy, ale z drugiej, trudno mi zrozumieć dlaczego strona kościelna przez tak wiele lat nie mierzy się z tą obawą i nie zaradzi tej sytuacji. Dlatego uważam, że jest potrzebny ogólny, systemowy nadzór: audyt, rekomendacje na zaradzenie problemom i monitorowanie postępów poszczególnych instytucji kościelnych aż osiągną stan docelowy, opisany w ustawie. A potem dalszy nadzór, aby z tego kursu nie zbaczały.
Tak brzmi art. 25 ust. 1 Konkordatu:
W każdej diecezji komisja powołana przez biskupa diecezjalnego będzie współpracować z właściwymi władzami państwowymi w celu ochrony znajdujących się w obiektach sakralnych i kościelnych dóbr kultury o ogólnonarodowym znaczeniu oraz dokumentów archiwalnych o wartości historycznej i artystycznej.
Kto się z tego przepisu nie wywiązuje? Strona kościelna, czy władze państwowe? Coś mi się zdaje, że obie na raz.
Inicjatywa Biblioteki Narodowej była bardzo cenna. Jednak wciąż niewystarczająca. I dziwi mnie, że to właśnie Biblioteka Narodowa ją podjęła, a nie NDAP lub MKiDN, które do nadzoru zobowiązał ustawodawca.
"Dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego"
Warto przytoczyć też art. 1 Konkordatu:
Rzeczpospolita Polska i Stolica Apostolska potwierdzają, że Państwo i Kościół Katolicki są - każde w swej dziedzinie - niezależne i autonomiczne oraz zobowiązują się do pełnego poszanowania tej zasady we wzajemnych stosunkach i we współdziałaniu dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego.
Gdyby Kościół Katolicki, MKiDN i NDAP zrobiły porządek z instytucjami kościelnymi, zobowiązały je do przestrzegania obowiązujących ustaw i art. 25 Konkordatu, to dałyby wyraz współdziałania dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego.
Nie tylko my, odbiorcy kultury, rozwinęlibyśmy się czerpiąc wiedzę z materiałów archiwalnych, ale także księża kustosze i biskupi. To przecież też ludzie. Zobowiązanie ich do przestrzegania ww. zasad niewątpliwie przyczyniłoby się do ich rozwoju, bo przystosowaliby się do pracy w cywilizowanych warunkach zamiast pogrążać się w chaosie i anarchii, w której o działaniu archiwów kościelnych decydują czyjeś kaprysy lub wydarzenia losowe.
Dobrze by było, gdyby władze państwowe wraz z kościelnymi wzięły sobie do serca art. 1 Konkordatu i zadbały o rozwój tych ludzi.
Dlaczego brak nadzoru nad archiwami kościelnymi to skandal większy niż kradzież w BUW-ie?
- W BUW-ie ukradziono druki. Z archiwów kościelnych zaś giną rękopisy.
- W BUW-ie ukradziono druki z XIX wieku. Z archiwów kościelnych giną rękopisy nie tylko z XIX wieku, ale i starsze.
- W BUW-ie zorientowano się w kradzieży po ok. roku. Niektórzy sądzą, że to długo. O kradzieżach z archiwów kościelnych trudno w ogóle się dowiedzieć, bo często nie ma nawet inwentarzy. A jeśli są i stan inwentarzy jest inny niż stan faktyczny, zaś danego archiwum nie spotkał żaden kataklizm ani nie ucierpiało ono podczas wojny, to wtedy możemy podejrzewać kradzież. A jeśli był kataklizm lub była strata wojenna to najłatwiej jest przyjąć, że właśnie to było przyczyną, bo przyczyna faktyczna jest trudna do ustalenia.
- Skradzione druki z BUW-u są skatalogowane i mają swoje sygnatury. Zbiory w archiwach kościelnych często nie tylko nie są skatalogowane, ale nie mają nawet sygnatur ani znaków własnościowych. Toteż gdy na aukcji pojawia się obiekt ukradziony z archiwum kościelnego, to trudno jest udowodnić kradzież. (Udało się to w przypadku Ćmielowa, bo ćmielowskimi zbiorami interesował się pasjonat, Jerzy Moniewski).
- Druki z twórczością rosyjskich pisarzy, ukradzione z BUW-u, nie mają takiej wartości naukowej, kulturowej i narodowej jak zbiory kradzione z archiwów kościelnych, np. księgi z aktami stanu cywilnego.
- Druki ukradzione z BUW-u są interesujące dla wąskiej grupy pasjonatów, znawców, specjalistów i kolekcjonerów. Księgi z aktami stanu cywilnego z archiwów kościelnych są interesujące dla genealogów, profesjonalistów i amatorów, historyków i regionalistów. Wraz z rozwojem projektów digitalizacyjnych realizowanych przez towarzystwa genealogiczne wzrosła popularność genealogii jako hobby. Brak konkretnej księgi to często poważna luka w wywodzie genealogicznym, którą trudno uzupełnić z innych źródeł.
- W BUW-ie, niedługo po wykryciu kradzieży, wprowadzono nowe procedury bezpieczeństwa i zbiory są udostępniane czytelnikom. W archiwach kościelnych - jak przypuszczam - po wykryciu kradzieży albo nic się nie zmienia albo ksiądz kustosz dochodzi do wniosku, że najlepiej jest po prostu nie udostępniać zbiorów, bo to jest dla nich najbezpieczniejsze.
- Nadzór nad BUW-em sprawuje rektorat UW. Nadzór ten nie zapobiegł kradzieży. W archiwach kościelnych trudno mówić o jakimkolwiek nadzorze.
- Rektor UW zareagował na kradzież w BUW-ie. Lepiej lub gorzej, ale zareagował. NDAP i MKiDN w sposób systemowy, z góry wycofują się z nadzoru nad archiwami kościelnymi. Nie wiem jak z biskupami, ale podejrzewam, że może być różnie.
Na zakończenie
Po pierwsze, nie jest moją intencją umniejszanie znaczenia kradzieży w BUW-ie. To poważna sprawa. Moją intencją jest pokazanie właściwych proporcji wagi tych kradzieży wobec szerszego kontekstu, tj. pełniejszego obrazu rzeczywistości w jakiej żyjemy. Jeśli komuś wydaje się, że umniejszam wagę tych kradzieży, to pewnie dlatego, że w mediach występowali tacy, którzy ją wyolbrzymiali. Jestem ciekawy, czy są świadomi zaniedbań w archiwach kościelnych i jakie mają poglądy na ten temat.
Po drugie, nie wszystkie archiwa i biblioteki kościelne są zaniedbane i niedostępne. Spotkałem się z takimi, z którymi porozumiewanie się było naprawdę bardzo trudne, ale i z takimi, z którymi jakość współpracy była ponad moje oczekiwania. Obawiam się jednak, że to tylko chwalebne wyjątki.
Dobrze, że istnieją inicjatywy propagujące wiedzę o dobrych praktykach w archiwach kościelnych (LINK). Myślę jednak, że dopóki nie zostaną zarekomendowane odgórnie i egzekwowane przez sam Kościół Katolicki lub przez władze państwowe, to nic się zasadniczo nie zmieni. Okazuje się, że sam ustawowy obowiązek, a nawet przyjęty przez stronę kościelną katalog dobrych praktyk, to za mało, aby skłonić poszczególnych księży kustoszów do wywiązywania się z tych obowiązków.
Czy jest szansa, że cokolwiek się zmieni w tej sprawie? Nie wiem. Niestety, perspektywy nie są pomyślne. Odnoszę wrażenie, że dla naszych władz państwowych takie sprawy nie mają należytej wagi. Być może zainteresowałyby się, gdyby media zrobiły z tego sensacyjny temat.
Przypisy:
Le Roman de la Rose, XIV wiek,
Guillaume de Lorris, Jean de Meung,
Biblioteka Narodowa, sygn. Rps 3760 III, k. 17,
biblioteka cyfrowa Polona2.pl (LINK)
Pani Jolanta Louchin napisała w grupie "Archiwiści" na Facebooku komentarz do mojego tekstu (25.02.2024r.). Uważam, że to ważny głos ze środowiska profesjonalnych archiwistów. Dziękuję autorce, że zgodziła się na zamieszczenie jej komentarza. Wklejam go poniżej i zachęcam do lektury.
OdpowiedzUsuń*********
Bardzo słuszne konstatacje, z którymi całkowicie się zgadzam. Czy Episkopat sam zapanuje nad tą sytuacją? Nie ma na to szans. Obserwuję tę sytuację od kilkudziesięciu lat i niewiele się zmienia. W tej sprawie, tak jak i we wszystkich innych mamy światłych biskupów, których na palcach jednej ręki można policzyć, którzy przynajmniej starają się ściągnąć akta pozostające w parafiach, nie pozwalają proboszczom palić nimi w piecu, ale większości to nie przeszkadza. Z drugiej strony władze cywilne nie chcą wchodzić na teren kościelny, a już nie daj Boże w charakterze kogoś kto poucza czy kontroluje. Wszyscy wiemy jak w naszym kraju podchodzi się do KK- na kolanach. Tak długo jak to się nie zmieni tak długo w Ministerstwie Kultury do nikogo nie dotrze że na naszych oczach niszczeje spory fragment naszej wspólnej historii. NDAP nie ma zielonego światła z MKiDN, oczywiście istnieje współpraca pomiędzy Stowarzyszeniem Archiwistów Kościelnych a NDAP, która proponuje pomoc w odgrzybianiu czy restauracji dokumentów, ale z tamtej strony nie ma zainteresowania. NDAP od bardzo wielu lat wspiera archiwa kilkudziesięciu polonijnych instytutów naukowych i stowarzyszeń rozsianych po całym świecie, wysyłając archiwistów do inwentaryzowania i ewidencjonowania dokumentów, bierze udział w ich konserwacji, zapewnia bezkwasowe opakowania itp, ale aby do tego doszło musi być chęć współpracy z drugiej strony. Na dzień dzisiejszy nie ma takiej chęci. Jest jeszcze inna kwestia, Archiwa państwowe są bardzo biedne, to budżetówka , którą politycy ustawiają na końcu kolejki daleko za IPN i licznymi, zwłaszcza ostatnio budowanymi muzeami, które mają jedną wspólną cechę, czyli olbrzymie budżety, wypasione siedziby i całkowity brak zbiorów. Tymczasem KK jest ogromnie bogaty, to największy posiadacz ziemski w kraju, od lat skupiony na swoich licznych biznesach i pomnażaniu gotówki. Jedyną szansę na poprawę tej sytuacji widzę z jednej strony w laicyzacji naszego społeczeństwa i zmianie stosunku do kościoła, a z drugiej strony w reformie naszego systemu sprawiedliwości. Tylko wtedy gdy prokuratury zaczną prowadzić śledztwa w sprawie zniszczonych czy zaginionych dokumentów coś może się zmienić. W końcu w ustawie archiwalnej za zniszczenie materiałów kat. A grozi kara więzienia. Dużą rolę do odegrania będą mieli badacze którzy tak jak pan korzystali z zasobów archiwów kościelnych i mają w nich rozeznanie.
...Panu przynajmniej archiwum kościelne odpowiedziało. Ja złożyłam formalne podanie (na piśmie, nie mailem), dołączyłam wykaz dorobku naukowego, przedstawiłam temat planowanej pracy (czyt. uzasadniłam potrzebę wglądu do danych, konkretnych akt) i... nie dostałam odpowiedzi. Żadnej. Nawet odmownej. Odmowną bym rozumiała, a gdyby jeszcze dodatkowo była umotywowana, to bym ją "przyjęła na klatę". Ale brak...? Nie da się poważnie traktować instytucji, która postępuje w ten sposób. I na tym kończę zanim wypsnie mi się za dużo. Tak, bardzo potrzebujemy wypracowania metod dostępu do archiwów kościelnych. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o punkt 4 to rękopis Romualda Oczykowskiego się znalazł. Dziękuję Kurii Diecezjalnej Łowickiej za informacje. Skorzystałem z wersji cyfrowej rękopisu w Archiwum Diecezjalnym w Łowiczu.
OdpowiedzUsuńNiestety, nadal nie wiadomo gdzie znajduje się maszynopis ks. dr. Zbigniewa Skiełczyńskiego napisany na podstawie ww. rękopisu. Napisałem o tym na blogu w tekście pt. "Gdzie są maszynopisy ks. dr. Zbigniewa Skiełczyńskiego?". Oto link:
https://mkgajzler.blogspot.com/2024/07/gdzie-sa-maszynopisy-ks-dr-zbigniewa.html